2011-11-12
Greenwashing – czyli jak nie wpaść w pułapkę ekobubli
Zielono mi … - jak mówi tekst pewnej piosenki. Tak, kiedyś zielono – green – kojarzyło się z naturą, tym, co zdrowe, naturalne, pozbawione chemii. Tymczasem ostatnio możemy zaobserwować użycie koloru zielonego i hasła GREEN jako chwytu marketingowego, mającego na celu poprawić sprzedaż, wizerunek, etc., często nie mając nic wspólnego z tradycyjnym pojęciem green.
Spacerując ostatnio po hipermarkecie natknęłam się na baterie. Ot, zwykłe baterie do odtwarzacza mp3 lub aparatu fotograficznego, za to z dumnie prezentującym się napisem GREEN ( przy okazji – napis był w kolorze pomarańczowym… ). Zaciekawiona, postanowiłam szerzej zapoznać się z tym „zielonym” produktem i w zasadzie już bez zdziwienia stwierdziłam, że owa bateria nie różni się niczym od jej nie-green odpowiedników. Klasyczny przykład greenwashingu, którym jesteśmy w ostatnim czasie zalewani.
Ale czym jest ów greenwashing? Możemy tu przytaczać szereg definicji, ponieważ pojęcie pojawiło się po raz pierwszy w USA, jako określenie wprowadzania w błąd konsumentów, odnośnie ekologicznych cech produktów które oferują. Ale prościej i bardziej trafnie i po Polsku (!) można to po prostu nazwać „nabijaniem klienta w zieloną butelkę” czy też „zielonym praniem mózgu”. Tak, czy owak z greenwashing’iem mamy do czynienia właściwie na każdym kroku.
Czy Ty również jesteś ofiarą greenwashingu? Przykład: Twoja firma telekomunikacyjna postanowiła dla ochrony drzew, wysyłać Ci faktury elektroniczne, legitymując się przy tym etykietą „działamy na rzecz natury” ? Rzeczywistość niestety nie jest już tak zielona, jak się ją podaje. Po prostu po co płacić za wysyłkę, papier, i tym podobne, jeśli można obniżając koszty, poprawić wizerunek CSR i do tego sprać mózgi swoim klientom.
Z ciekawszych ekobubli można wymienić jeszcze ekologiczną wodę butelkowaną – butelka ma mniej plastiku i ekologiczny kształt ( pytam: mniej plastiku niż co? ) lub ekologiczne rzodkiewki nie zawierające tłuszczu ! Przykłady można mnożyć. Lepiej jednak pomyślmy jak ustrzec się przed pułapką ekobubli?
Czytać, czytać i jeszcze raz czytać ! I porównywać. Mówi się, że dobry produkt broni się sam. Być może jest w tym trochę prawdy, jednak nie zaszkodzi odrobina uwagi. Na co więc zwrócić szczególną uwagę?
Kupując produkty spożywcze, sprawdzajmy czym są poszczególne składniki E…. ( numer) , kupując zabawki dla dzieci sprawdzajmy oznaczenia produktów, ich certyfikaty i informację, czy nie zawierają związków toksycznych. Zazwyczaj produkty zawierające certyfikaty ekologiczne, mają taką informację umieszczoną na opakowaniu. Dla ambitniejszych polecam zapoznanie się przynajmniej z kilkoma podstawowymi. Jeśli nie znamy się natomiast na temacie, mamy prawo domagać się takiej informacji od sprzedawcy !
Greenwashing w zielonym budownictwie
Jedna z firm, prezentujących materiały dla budownictwa, postanowiła certyfikować swoje produkty pod względem ich cech ekologicznych. Każdy produkt zawiera oznaczenie, iż należy do zielonej linii produktów. Problem polega tylko na tym, iż dana firma opracowała system tak, aby w zasadzie ich każdy produkt wyglądał na ekologiczny, ponieważ oprócz oznakowania certyfikatem, każdy produkt ma też przypisaną ilość punktów od 1 do 5. Tylko skąd konsument ma wiedzieć czy bardziej ekologiczne jest 1 czy 5 ?! Inicjatywa jak najbardziej dobra, ale niestety skutecznie wprowadzająca w błąd. Czy było to niedopatrzenie firmy przy opracowywaniu metody oznakowania czy klasyczny greenwashing? Nie mnie oceniać – oceńcie sami.
Kupując produkty wykończeniowe do domu, zwróćmy uwagę na zawartość takich składników jak organiczne związki lotne czy formaldehydy. Jeśli niema podanej ich ilości, a co gorsza, nie ma ich również w karcie technicznej produktu, możemy podejrzewać, że produkt z ekologicznym, zielonym ma niewiele wspólnego. Zazwyczaj producenci, którzy nie mają nic do ukrycia podają takie dane do ogólnej wiadomości, natomiast te które działają nieuczciwie często zasłaniają się „tajemnica firmową”. Dla własnego dobra warto zrezygnować w takim przypadku z produktu, choćby miał podane tysiąc innych „zielonych” cech i najbardziej zielone opakowanie. Ostatnią modą jest nawet dodawanie zielonych elementów do logotypów firm czy produktów.
Na koniec jeszcze jedna informacja dla osób lubiących ekologiczne produkty. Używacie energooszczędnych świetlówek, o których producenci rozpisują się jak bardzo zmniejszają zużycie energii i tym samym przyczyniają do zmniejszenia efektu cieplarnianego, wywołanego szkodliwymi gazami? Szkoda tylko, że nie informują o zawartości szkodliwej rtęci (!) w tych produktach i konieczności ich specjalnego utylizowania, zamiast tradycyjnego wyrzucania do kosza.
Może ten krótki tekst da Wam trochę do myślenia zanim zaopatrzycie się w kolejny ekobubel.